sobota, 25 lipca 2015

Zagubiony

Powinienem teraz opisać sobotę sprzed tygodnia, żeby zachować chrolonologię. W sobotę mieliśmy znów sprzeczkę. Właściwie była to wojna z ciężkimi działami. Było też pogodzenie się i wiele klimatycznych i podniecających elementów. Zrobiłem sobie jakieś notatki, więc może kiedyś w wolnej chwili opublikuję to jako anegdotki. Tymczasem gonię z pamiętnikiem seksualnym, bo kalendarz sporo ucieka, a właściwie codziennie pojawiają się aspekty, na które
warto zwrócić uwagę. Te wszystkie drobiazgi składają się pięknie na obraz mojej dominującej Żony. Niektóre motywy same rozwijają się, inne umierają naturalną śmiercią, ale z czasem okazuje się, że nic nie dzieje się bez przyczyny, więc uważam, że warto pisać o wszystkim. Ale po tygodniu i pamięć nie ta i emocje już zupełnie nieaktualne.

W poniedziałek wisiało coś w powietrzu. Wieczorem pojawiła się nawet gra wstępna, jednak wszystko spełzło na niczym. Nie zmienia to faktu, że we wtorek obudziłem się podniecony. Ale Żony przy mnie nie było. Zacząłem się dotykać. Tylko trochę. Okazało się w końcu, że trwało to ponad dwadzieścia minut. Pomyślałem nawet, że mógłbym dojść, a i tak kara od Żony nie byłaby specjalnie dotkliwa. Przestraszyłem się tej myśli.

Pobiegłem szukać Żony. Spała oczywiście u córki. Całując Ją po stopach wyznałem, że przed chwilą się masturbowałem i prosiłem o karę. Karą miało być... prasowanie. Czyli żadna kara. Żona natomiast spała sobie smacznie wcale chyba nieporuszona moim występkiem. Poszedłem zrobić mleko synowi na śniadanie, ale zanim woda się zagrzała, wystrzeliłem w kuchni po raz pierwszy.

Przyznanie się do tego, znów jakby było zupełnie obojetne mojej Żonie. Mnie ta obojętność popchnęła w kierunku powtórki. Po chwili w łazience wystrzeliłem szybko drugi raz.

Zdąrzyliśmy to podsumować, że prawdopodobnie, gdyby Żona wytrwała i doszła poprzedniego wieczoru, ja napalony i gotów do służby nawet bym się nie dotknął. Trudno teraz snuć przypuszczenia i bawić się we wróżbitę. Jeszcze przed wyjściem, czyli przed dziesiątą rano znalałem czas, żeby usiąść na chwilę do komputera i skopiować zdjęcia. Przy okazji spojrzałem na nagie zdjęcia mojej Żony. Cóż w niecałe  dwie godziny miałem już trzy wytryski.

Furia. Żona zaczeła mnie lać pasem i sprzączką, nawet rozcięła mi skórę na dłoni, którą próbowałem się zasłonić. Normalnie szczyt marzeń, ale w tej sytuacji bałem się realnie i uciekałem. Żona dopadła mnie w ślepym zaułku łazienki, ale w sukurs przyszła córka wracająca z piaskownicy. Pojawiło się wyraźne zniecierpliwienie i zniechęcenie Żony.

Czwarty raz miałem wieczorem, gdy pisałem jakieś notatki do bloga. Gdy się przyznałem, Żona tylko wzruszyła ramionami i wyraziła swoją bezsilność wobec mnie i kazała, żebym przestał się bawić w Jej dominację. Rezczywiście, zaczęło to przypominać straszną karykaturę.

Nie wiem, co się ze mną stało, coś pękło, ale odblokowałem sobie orgazmy. Uchyliłem zakaz Żony. Hulałem jak wariat. Jestem pod ciągłym zakazem już od bardzo dawna. Jakieś przypadkowe nielegelane wystrzały nie przybliżały mnie oczywiście do zakończenia okresu narzuconego przez Żonę. W końcu miałem dzień słabości. Z psami też tak czasem jest, że uciekają. Zabawne, bo kilka dni temu pisałem, że nie potrzebuję pasa cnoty. Uważałem, że niby potrafię się powstrzymać. Okazało sie coś zupełnie innego.

W środę rano błagałem na kolanach o ponowne przyjęcie mnie na służbę i zaopiekowanie się mną. Żona kazała napsiać podanie, ale widziałem, że ucieszyła się, że chcę powrócić.

Wtorek był fatalnym dniem. Zawiodłem Żonę. Zawiodłem siebie, popsułem nieźle zapowiadające się startystyki w kalendarzyku małżeńskim. Miałem cztery orgazmy z ręką, czyli takie jak lubię, mogłem zrobić je jak chciałem. Sprawiło mi to ulgę, ale nie radość. Radością jest służba i posłuszeństwo Żonie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz